Historia pewnej rodzinki

Dostałem ostatnio w mailu tekst, który wart jest upowszechnienia.

„Kiedy wróciłem do domu, żona podała kolację…
Wziąłem ją za rękę i powiedziałem, że muszę jej coś powiedzieć. Usiadła i jadła w milczeniu. Znów widziałem strach w jej oczach.

Nagle byłem przerażony, nie byłem w stanie otworzyć ust. Ale musiałem jej powiedzieć co myślę: chcę rozwodu. Żona nie była porywcza i zdenerwowana, tylko cichym głosem zapytała mnie o powód.
Chciałem unikać odpowiedzi na to pytanie. To ją rozgniewało. Rozrzuciła wokół sztućce i krzyczała na mnie, że nie jestem mężczyzną. Tej nocy nie rozmawialiśmy już ze sobą. Płakała przez całą noc. Wiedziałem, że chce się dowiedzieć, co się stało z naszym małżeństwem, ale nie mogłem dać jej zadowalającej odpowiedzi: I zakochałem się w Jane. Mojej żony już nie kocham.
Z głębokim poczuciem winy, przygotowałem kontrakt małżeński, w którym zaoferowałem jej nasz dom, samochód, i 30% naszej firmy. Przeglądnęła go krótko, a następnie podarła go. Kobieta, z którą spędziłem dziesięć lat mojego życia, była mi obca. Było mi przykro, za jej czas i energię, które zmarnowała ze mną, ale nie mogłem wrócić, zbyt mocno kochałem Jane. Wreszcie wybuchnęła głośno na moich oczach łzami, takiej reakcji się spodziewałem. Te łzy dały mi jakoś poczucie ulgi. Przez dłuższy czas myślałem nad rozwodem, miałem obsesję na punkcie tej myśli. Teraz to uczucie jest jeszcze silniejsze i byłem pewien, że jest to dobra decyzja.
Następnego dnia wróciłem do domu późno i zobaczyłem ją siedzą przy stole coś piszącą. Byłem bardzo zmęczony tego wieczoru, więc poszedłem bez kolacji prosto do łóżka. Wiele godzin spędzonych z Jane mnie wyczerpały. Obudziłem się i zobaczyłem, krótko, że nadal siedzi przy biurku i pisze. To nie miało dla mnie znaczenia, więc odwróciłem się i natychmiast zasnąłem.
Rano dała mi swoje wymagania odnośnie rozwodu: nie wymaga niczego, jednak chce byśmy przez miesiąc żyli normalnie i udawali że nic się nie stało, zanim ogłosimy rozwód. Powód był prosty: Nasz syn pisze za miesiąc prace klasowe i nie chce go z naszym zepsutym małżeństwem obciążać.
To mogłem zaakceptować. Ale poszła dalej: Chciała, żebym sobie przypomniał, jak w dniu naszego ślubu na rękach niosłem ją przez próg. Chciała żebym codziennie z naszej sypialni do drzwi wyjściowych nosił ją na rękach przez miesiąc. Myślałem, że ona całkowicie oszalała.Lecz by nasze ostatnie dzień, były przyjemne jak tylko było to możliwe, zgodziłem się.
Później powiedziałem Jane o warunkach mojej żony. Roześmiała się głośno i powiedziała, że to absurd. „Nie ważne co ona za sztuczki zastosuje, musi zaakceptować rozwód, powiedziała.” i szydziła.
Po tym jak powiedziałem żonie, że chce się rozwieść, nie mieliśmy więcej kontaktu ciała. Więc nic dziwnego, że w pierwszy dzień nieznane uczucie było, kiedy niosłem ją na rękach. Nasz syn stał za nami i oklaskiwał. „Tato trzyma mamę w rękach,” radował się. Jego słowa mnie zraniły. Od sypialni do drzwi salonu – Poszedłem 10 metrów z nią w moich ramionach. Powoli zamknęła oczy i szepnęła do mnie: „Proszę nie mów naszemu Synkowi o naszym rozwodzie. ” skinąłem głową i przygnębiające uczucie mnie napadło. Umieściłem ją w przedniej części drzwi. Poszła na przystanek autobusowy w celu oczekiwania na autobus do pracy. Jechałem sam do mojego biura.
Na drugi dzień wszyscy przyszło o wiele łatwiej. Pochyliła głowę na mojej piersi. Czułem zapach jej bluzki. Uświadomiłem sobie, że przez długi czas nie dostrzegałem jej. Uświadomiłem sobie, że nie jest już tak młoda, jak był na naszym ślubie. Widziałem małe zmarszczki na jej twarzy, a także pierwsze małe szare włosy. Nasze małżeństwo nie przeszło na niej bez szwanku. Przez chwilę, zadałem sobie pytanie, co za krzywdę jej wyrządziłem.
Kiedy w czwartym dniu wziąłem ją na ręce, zauważyłem, że poczucie swojskości powstało ponownie. To była kobieta, która mi dziesięć lat życia poświęciła.
Piątego dnia zauważyłem, że zaufanie wzrasta. Nie powiedziałem Jane o tym. Z dnia na dzień, łatwiej było mi ją nosić. Może mnie codziennie ćwiczenie zrobiło silniejszym.
Pewnego ranka, widziałem ją, jak myślała, w co się ubrać. Przymierzyła kilka stroi, ale nie mogła się zdecydować. Potem powiedziała z westchnieniem: „Wszystkie Ubrania są coraz większe. „Nagle zdałem sobie sprawę, że ona znacznie schudła. Więc to był powód, że noszenie jej stało się łatwiejsze!
Nagle uderzyło mnie jak cios: Miała tak wiele bólu i goryczy w swoim sercu! Podświadomie pogłaskałem ją po głowie.
W tej chwili nasz syn i powiedział:
„Tato, to już czas, trzeba mamę z pokoju przenieść „. było ważną częścią jego życia, aby zobaczyć, jak tato mamę niesie na rękach z pokoju. Moja żona powiedziała do naszego syna, żeby bliżej podszedł. Gdy to zrobił, wzięła go w ramiona. Odwróciłem głowę, ponieważ obawiam się zmienić zdanie w ostatniej chwili.
Wziąłem ją w ramiona i zaniosłem z sypialni przez salon do korytarzu. Jej ręka opadała na mojej szyi lekko. Trzymałem ją mocno w ramionach. To było jak w dniu naszego ślubu.
Martwiłam się, bo waży mniej i mniej. Gdy miałem ją w ostatnim dniu w ramionach prawie nie mogłem się ruszyć. Nasz syn był już w szkole. Trzymałam ją i powiedziałem jej, że zauważyłem, że w naszym życiu brakowało intymności. Pojechałem do mojego biura i wyskoczyłem z samochodu nie zamykając go – na to było brak czasu. Bałem się, że z każdym opóźnieniem mogę zmienić decyzję. Pobiegłem po schodach. Kiedy podszedłem, Jane otworzyła drzwi. „Przepraszam, ale nie chcę się już rozwodzić” Powiedziałem.
Spojrzała na mnie zaskoczona i dotknęła mojego czoła.
„Czy masz gorączkę?” zapytała. Wziąłem jej rękę z mojego czoła i powiedziałem:
„Przykro mi, Jane, nie będę się rozwodzić. Nasze życie małżeńskie było pewnie dlatego tak monotonne, bo ona i ja nie docenialiśmy się, a nie dlatego, że nie kochamy się! Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, kiedy na naszym ślubie prowadziłem ją przez próg, ślubowałem jej lojalność i wierność dopóki śmierć nas nie rozłączy „. Jane wydawała się nagle obudzić. Uderzyła mnie w twarz, trzasnęła drzwiami i wybuchnęła płaczem. Pobiegłem na dół i do kwiaciarni, która była na mojej drodze. Tam zamówiłem bukiet dla mojej żony. Ekspedientka zapytała mnie, co napisać na kartce. Uśmiechnąłem się i napisałem, że każdego ranka będę nosić ją przez próg, dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Kiedy przyjechałem po południu do domu, miałem uśmiech na ustach i bukiet kwiatów w dłoni. Pobiegłem po schodach, moja żona była w łóżku – moja żona nie żyje. Walczyła miesiące z rakiem a ja byłem zbyt zajęty z Jane na ogół żeby coś sobie uświadomić. Wiedziała, że wkrótce umrze i chciała mnie uratować od: Negatywnego uczucia naszego syna do mnie. Przynajmniej w oczach mojego syna, pozostanę kochającym mężem.
To te drobne gesty w związku, tak naprawdę mają największe znaczenie. To nie dwór, samochód lub góry pieniędzy. Te rzeczy mogą rzeczywiście życie wzbogacić, ale nigdy nie są źródłem szczęścia.
Więc masz trochę czasu by zrobić to dla partnerstwa.
To te małe akcenty dbają o bezpieczeństwo i poczucie bliskości.”

Odnowa w Duchu Świętym

Dochodzę do wniosku, że zjawisko zwane „odnową w Duchu Świętym” w Kościele Katolickim nie ma większego sensu. Oto jak do tego doszedłem.

Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza jednoznacznie, że nie jest on religią Księgi. Pismo Święte to w odróżnieniu od protestantyzmu (sola scriptura) jedynie jeden z filarów naszej wiary. Kościół zawsze przeżywał Boga jako OBECNEGO i DZIAŁAJĄCEGO w swoim ludzie. Wierzymy, że Jezus wracając do Ojca powierzył kierowanie Kościołem Piotrowi i Apostołom. Jezus pozostał z nami fizycznie obecny nie tylko w Najświętszym Sakramencie, ale też w osobie Ojca Świętego i jego pomocników. Zasada sola scriptura i przerwanie sukcesji apostolskiej cofnęła protestantów realnie do świata starego testamentu. Żydzi rzeczywiście mieli tylko Księgę. Stąd w kręgach protestanckich takie pragnienie doświadczenia BOGA ŻYWEGO. Boga, którego można doświadczyć, poczuć. Nie tylko przemawiającego przez karty Pisma. Jesteśmy tak stworzeni, że potrzebujemy konkretu aby doświadczyć pewności wiary.  Ja klękając przed tabernakulum wchodzę w rzeczywistość zupełnie niewyobrażalną: klękam przed Bogiem FIZYCZNIE obecnym na wyciągnięcie ręki. W sakramencie pokuty i pojednania Bóg odpuszcza mi nieodwołalnie i ostatecznie grzechy. Mogę pewnie i bezpiecznie oprzeć się na filarze wiary jakim jest Papież. Tego nie doświadczył nikt ze Starego Testamentu. Bardzo wiele z tego odrzucili protestanci. I mają teraz problem. I szukają po omacku rozwiązania tego problemu.

Zachodzę w głowę, dlaczego nikt mi w młodości nie powiedział, że stanie godzinami w salce parafialnej z podniesionymi w uniesieniu rękami, nie może się równać jednej sekundzie modlitwy przed Najświętszym Sakramentem? I że lepiej iść na mszę. A może mówił, tylko byłem „zbyt mądry”, żeby to usłyszeć?

Prawdziwe skarby

Oferta Boga jest trudna do przyjęcia z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że wydaje się zbyt piękna, żeby była prawdziwa. Drugi powód jest jednak ważniejszy: wymaga wyrzeczenia się samozbawienia.
Pierwszy jest łatwiejszy do przezwyciężenia. Owszem, trudno jest wyobrazić sobie, że te wszystkie obietnice szczęścia mogą zrealizować się w moim życiu. Że te wszystkie obietnice są dla mnie. Tu do pokonania jest zaledwie wyobraźnia czy przyzwyczajenia; moje ograniczenia po prostu.
Na straży drugiej trudności stoi coś znacznie poważniejszego. Druga trudność dotyka mojej pychy. Wymaga uznania, że jako stworzenie NIC nie mogę sam z siebie. Zatem nie mogę przypisywać sobie chwały za jakikolwiek swój czyn. Całe moje dotychczasowe życie rosło na tym, że chciałem by wzrastały moje możliwości. Od tego zależało moje poczucie własnej wartości i szczęście po prostu. Znalazłem nawet sposoby by stawać się coraz lepszym (w swoich oczach). Pełniąc dobre uczynki przekonywałem siebie, że staję się przez to lepszym. Jezus jednak nazywa to gromadzeniem skarbów. Skarby oczywiście to nie tylko wartości materialne. To głównie moje dobre czyny pełnione po to, żeby je Bogu w chwili śmierci przedstawić: „Zobacz Boże ile dobra dla Ciebie zrobiłem. JA zrobiłem!” Jezus wielokrotnie mówił, że jakikolwiek uczynek skutkujący poczuciem tego, że JA zrobiłem coś dobrego, jest bezwartościowy. Nie tylko gdy przechwalałem się tym przed innymi. „Niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa” oznacza, że dobry uczynek, który cieszy nas i daje przeżycie bycia w porządku, bycia dobrym – jest bezwartościowy. Nasza satysfakcja niweluje jego wartość. Jeżeli wartościuję siebie po tym co robię, to jestem poganinem.
Ofertę Jezusta można zawrzeć w słowach: „Zostaw WSZYSTKO co masz i przyjmij godność, którą JA ci daję. Jesteś stworzeniem i jako stworzenie umiłowałem cię bezgraniczną miłością. Jako stworzenie chcę podnieść cię do mojego poziomu. Tu nie dojdziesz o własnych siłach. Pozwól, że Ja cię tu podniosę. Chcę cię przygarnąć dlatego, że pragnę mieć cię przy sobie. To jaki jesteś i co robisz nie jest ważne w moich oczach. Wybrałem ciebie bo jestem Bogiem, a ty jesteś kimś tak ważnym dla Mnie, że nie chcę byś był tam gdzie jesteś. Chcę byś był przy mnie”

Emocje – jak to działa?

Wpadłem na chwilę do banku. To znaczy, spodziewałem się, że będzie to chwila, a wyszło ok. 20 minut. Wydawało mi się, że to cała wieczność. Na dodatek, kazano mi ręcznie wypisywać w formularzach dane, które według mnie, dla banku są dostępne na kliknięcie myszką. Stąd powstała wielka irytacja. Jednak gdy po wyjściu ruszyłem samochodem, miałem wrażenie, że jestem już spokojny. Ale gdy docierałem po kilkunastu minutach na miejsce, złapałem się na tym, że przetaczają mi się po głowie niezwykle agresywne myśli o pewnym znanym powszechnie dziennikarzu. Roiłem sobie co bym mu powiedział, gdybym go kiedyś spotkał. Tak byłem na niego zdenerwowany za coś co zrobił parę miesięcy temu, że chyba na słowach by się w takim przypadku nie skończyło.

W momencie, gdy sobie to uświadomiłem dotarło do mnie, że to moje emocje z banku wróciły bocznymi drzwiami! Dziennikarz nic tu nie miał do rzeczy. Ot, gdzieś po drodze coś mi się skojarzyło i zacząłem się na nim wyżywać. To szczęście, że nie przechodził akurat ulicą!

Jakże często dostają ode mnie po głowie wcale nie ci, którzy zawinili.
Jakże często ci, których obwiniam, to wcale nie ci, na których jestem tak naprawdę zły.
Często jestem zły tak po prostu na siebie.

Bartymeusz

Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie (Mk 8, 18)

Pojechałem przedwczoraj z dziećmi na krótką wycieczkę rowerową. Gdy dotarliśmy do parku, one zaczęły się bawić, a ja usiadłem na ławce oglądając okoliczne drzewa, rozpromienione sierpniowym słońcem. Wtedy przyszedł mi do głowy cytat, od którego zacząłem ten wpis. Wprawdzie nasycona zieleń drzew działała na mnie kojąco, ale pomyślałem sobie, że gdybym był święty, czyli gdybym żył w prawdziwej bliskości z Bogiem, to ten widok byłby dla mnie jeszcze piękniejszy.
Za każdym razem wzruszam się przecież gdy dostaję od synka rysunek, na którym stoimy obok siebie (ja to zwykle ten większy). Rysunek jest piękny, bo jest od niego dla mnie. Jest wyrazem miłości. Gdybym zatem miał otwarte serce i zdrowe oczy, to przez ten widok spotkałbym Tego, który sprawił, że te drzewa istnieją i rosną. Przecież całe stworzenie jest takim rysunkiem. Tyle że nie wykonanym ręką syna ale kochającego nade wszystko Ojca. Brak świętości to duża strata!

Prawdziwy pasterz

W Ewangelii wg św Marka 11, 27-33 zawarty jest dialog Jezusa z arcykapłanami zaczynający się od pytania: „Jakim prawem to czynisz? I kto Ci dał tę władzę, żeby to czynić?”. Jak doskonale wiemy Jezus nie odpowiedział wprost: „Zadam wam jedno pytanie. Odpowiedzcie Mi na nie, a powiem wam, jakim prawem to czynię. Czy chrzest Janowy pochodził z nieba, czy też od ludzi? Odpowiedzcie Mi!”.
Bardzo długo wydawało mi się, że był to tylko rewelacyjny sposób na zamknięcie ust oponentom. Że Chrystus wykazał się jedynie rewelacyjnym refleksem i wygrał pojedynek na słowa! Myślałem bardzo płytko. Tutaj jest bowiem ogrom treści.
Dzisiaj w tej krótkiej wypowiedzi Zbawiciela słyszę następującą naukę:
„A wy kim jesteście? Jakim prawem to wy mnie pytacie? Uważacie się za pasterzy? Czy byliście pasterzami wobec Jana Chrzciciela? Pasterz powinien nawet za cenę śmierci walczyć, by powierzonemu ludowi nie stała się krzywda. Waszym obowiązkiem wobec Jana było rozeznanie: głosi prawdę, czy też jest fałszywym prorokiem. Zatem albo powinniście pójść za nim na czele całego ludu, albo za wszelką cenę zamknąć mu usta by nie zwodził powierzonych wam owiec. Cóż wy zrobiliście? Nic. Zostawiliście swoje owce same. Tak samo wobec mnie jesteście bezradni. Nie pomogę wam, bo nie walczycie o owce ale we własnej sprawie. Wystawiacie mnie na próbę wobec ludu, której sami nie podołaliście. Jeżeli uważacie się za pasterzy, to sami powinniście wiedzieć. Pasterz to ten, któremu Bóg daje rozeznanie. Jednak cóż z was za pasterze? Nie dość, że nie macie żadnego rozeznania co do mojej misji, to jeszcze boicie się tego ludu. Na co komu potrzebni są pasterze, którzy boją się własnych owiec?

Jestem człowiekiem zmysłowym

Św. Paweł o takich jak ja mówi: „człowiek zmysłowy”. Moja „zmysłowość”, polega na tym, że ufam moim zmysłom. To pozornie proste. Ufam im jednak nie dlatego, że pokazują mi prawdę. Ufam im dlatego, że zawsze podadzą mi takie dane, jakie mi w danej sytuacji są potrzebne. „Zmysłowe” oko zawsze widzi to, co patrzący chce zobaczyć. Doskonale wiem o tym. Dlatego mu ufam. Oczy są moimi sługami.

Ewa w raju zobaczyła, że drzewo poznania dobrego i złego „ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy”. Pozornie dlatego zerwała owoc. Jakże miała przenikliwe oko, które dostrzegło, że „owoc nadaje się do zdobycia wiedzy”! Oczywiste kłamstwo! Ona po prostu CHCIAŁA zjeść to jabłko. W momencie, gdy w sercu podjęła decyzję o buncie przeciwko Bogu, okazało się, że wszystko na co patrzyła zaczęło potwierdzać słuszność tej decyzji. To w tym momencie grzech stał się faktem. Owoce grzechu pojawiają się zanim wyciągnęła rękę po owoc. Owocem bowiem grzechu w sercu było to, że zmysły zaczęły ją oszukiwać. I popłynęła. Zmysły, które były dla niej darem, na skutek grzechu zwróciły się przeciwko niej. Została zamknięta w swoim świecie, bo tym kończy się widzenie tylko tego co chce się widzieć, a nie tego co jest w rzeczywistości. To jednak jeszcze nie był koniec. Gdy także Adam zgrzeszył, dostrzegła w nim zło. I przestraszyła się, że Adam w niej także dostrzeże zło. I zaczęli ukrywać wzajemnie prawdę o sobie. Tego obrazem jest lęk przed nagością. Boga zaś tak się przestraszyli, że się przed Nim schowali. Ich oczy w Bogu, który jest samą miłosierną miłością dostrzegły ZAGROŻENIE!!!

Człowiek zmysłowy zachowuje się jak kierowca, który w samochodzie zamiast szyb zamontował sobie ekrany full HD, na których zawsze ogląda to, co mu pasuje. To pełna alienacja. To musi prowadzić do katastrofy.

Potrzeba mi światła wiary, potrzeba mi miłości, żeby mieć ODWAGĘ zobaczyć mojego bliźniego takim jakim jest w rzeczywistości. Bo wtedy także siebie zobaczę jakim jestem. Dlatego Jezus powiedział: „miłujcie się wzajemnie tak jak Ja was umiłowałem”.
Zatem dostrzeganie u innych wad i przywar to owoc MOJEGO grzechu. Dostrzeganie u innych tego co dobre, to owoc zbawienia, które przyniósł Jezus. To dar Ducha świętego. Tak bowiem patrzy na mnie Bóg. Jemu żaden grzech nie jest w stanie przesłonić człowieka, którego kocha do szaleństwa. Do szaleństwa krzyża. Taka i tylko taka miłość podnosi i ratuje. Miłość miłosierna. Tylko ona może odrodzić mnie, moją rodzinę, Kościół, Ojczyznę…
To, że taka miłość jest możliwa na tym świecie jest właśnie dobrą nowiną. Od tego zaczyna się ewangelizacja.

Papież do wolontariuszy I

Tak, pod tym względem proszę, abyście się buntowali przeciwko owej kulturze tymczasowości, która w istocie jest przekonana, że nie jesteście w stanie podjąć odpowiedzialności, że nie jesteście w stanie prawdziwie kochać.

Lęk poprzez niemożność podejmowania definitywnych decyzji prowadzi do niemożności kochania. Miłość wymaga najbardziej definitywnej decyzji: oddania komuś całego siebie. Ktoś kto ma w sobie lęk nie potrafi takiej decyzji podjąć. Życie bez małżeństwa jest oparte właśnie na takim fundamencie: bardzo chciałbym Cię kochać, ale nie potrafię. Boję się oddać Ci siebie. 

Papież do wolontariuszy

Bóg wzywa nas do decyzji definitywnych, wobec każdego ma swój plan: odkrycie Go, odpowiedzenie na swoje powołanie, to podążanie ku szczęśliwej realizacji samych siebie. Bóg wszystkich nas wzywa do świętości, do życia Jego życiem, ale ma On dla każdego odrębną drogę. Niektórzy są powołani, aby uświęcać siebie tworząc rodzinę przez sakrament małżeństwa. Niektórzy twierdzą, że małżeństwo jest dziś „niemodne”. Czy jest niemodne? – nie!!! W kulturze tymczasowości, względności, wielu głosi, że trzeba „cieszyć się” chwilą, że nie warto angażować się na całe życie, aby podjąć decyzje ostateczne, „na zawsze”, bo nikt nie wie, co przyniesie przyszłość. Ja natomiast proszę was abyście byli rewolucyjni, byście przeciwstawiali się dominującym nurtom. Tak, pod tym względem proszę, abyście się buntowali przeciwko owej kulturze tymczasowości, która w istocie jest przekonana, że nie jesteście w stanie podjąć odpowiedzialności, że nie jesteście w stanie prawdziwie kochać. Ufam wam młodym i modlę się za was. Miejcie odwagę „płynąć pod prąd”. A więc odważcie się być szczęśliwymi.

Sięgnąłem po klawiaturę, gdyż ten fragment papieskiego przemówienia do wolontariuszy w Rio poruszył mnie w sposób szczególny.

Już na samym początku Ojciec Św. mówi:

Bóg wzywa nas do decyzji definitywnych

Znam takie nauczanie już od wielu lat. Jezus powiedział przecież: niech tak znaczy tak, a nie znaczy nie. Teraz jednak dopiero dotarło do mnie, że tylko taka postawa jest postawą człowieka wolnego. To jest najważniejszy sprawdzian wolności. Człowiek wolny to nie człowiek, który uważa, ze mu wszystko wolno. Największym zagrożeniem naszej wolności jest lęk. Człowiek wolny, to ten, który nie ma w sobie lęku. Tylko człowiek nie mający w sercu lęku może podejmować „definitywne decyzje”. Decyzje cząstkowe, tymczasowe, są podszyte lękiem. Człowiek podejmuje decyzje połowiczne dlatego, że się boi. Znam to doskonale z życia: gdy nie jestem pewny (=boję się), chcę mieć jakiekolwiek zabezpieczenie na wypadek, gdy coś pójdzie nie tak. Bóg zaś jeżeli „wzywa” do decyzji definitywnych, to zarazem uzdalnia do nich. Wezwanie do decyzji definitywnych jest równoznaczne z wezwaniem do życia w wolności Dzieci Bożych.